Mało jest ludzi z pokolenia przedwojennego, którzy chcą mówić o swoim życiu „wtedy”. Może boją się, że zostaną źle zrozumiani, źle odebrani lub po prostu nie chcą wspominać. Jednak wśród tych „niemych” są i tacy, którzy chętnie opowiadają. Jedną z takich osób jest moja sąsiadka, która we wrześniu 2010 roku zgodziła się na wywiad , który został opublikowany w Internecie i lokalnej prasie. Opowieść sąsiadki potraktowałam jako ułomek przeżyć Polaków, urodzonych na Kresach Wschodnich i z nich wygnanych.
(Pierwszy dom w Polsce, stoi do dziś, na zdj.po stronie prawej bohaterka wywiadu, rok.1955)
Józefa Góral z domu Radom, urodziła się w 1932 roku we wsi Trościaniec Wielki na Podolu. W maju 1945 roku z mamą, siostrą i bratem opuściła swój rodzinny dom na Kresach Wschodnich udając się w podróż w nieznane.
Przed wyjazdem...
Trościaniec Wielki był przed wojną dużą wioską, w której mieszkali Polacy i Ukraińcy. Polskie rodziny stanowiły większość. Na 300 domów tylko 40 zamieszkałych było przez Ukraińców. Pięknie położona wioska nad rzeką Smolanką była dobrze rozwiniętą wioską. Była tu szkoła polska - z odrębnym planem zajęć nauki j. ukraińskiego dla mniejszości - ochronka dla dzieci prowadzona przez siostry zakonne, punkt opieki medycznej, kościół katolicki pw. Najświętszego Serca Jezusowego, a za wsią górowała cerkiew. W wiosce były stawy rybne, a także mleczarnia wyposażona w szwedzkie urządzenia. W czasie walk frontowych w roku 1944 wieś została zniszczona.
Rodzice Pani Józefy prowadzili 15 –to hektarowe gospodarstwo. Z sąsiadami żyło się im dobrze i zgodnie.
W roku 1943, ojciec Pani Józefy Michał Radom, został wcielony do Wojska Polskiego – swój szlak bojowy odbył od Lenino do Berlina – trzykrotnie odznaczony, ranny w Berlinie – odnalazł swoją rodzinę na „nowej ziemi", jesienią 1945 roku.
Podróż...
Na majowej liście do repatriacji znalazły się wszystkie polskie rodziny, w tym rodzina państwa Radom. Na stacji kolejowej czekały na nich niezadaszone towarowe wagony. Każdy członek rodziny wziął ze sobą tobołek najpotrzebniejszych rzeczy. Pani Józefa pamięta, że w pakunku przygotowanym przez mamę miała sukienkę i poduszkę...
Podróż była bardzo męcząca. W wagonie było ok. 50 osób. „Spaliśmy na tobołkach na podłodze wagonu, brakowało jedzenia, deszcz padał nam na głowę.Oglądaliśmy przez szpary jadące transporty wojskowe, którym nasz pociąg ustępował miejsca".
Podróż ciągnęła się w nieskończoność. Na postojach podchodzili do wagonów żołnierze sowieccy roznosząc jedzenie i wodę, a do chorych przychodził lekarz. „Moja siostra chorowała na czerwonkę, dostała leki i wyzdrowiała" – wspomina Pani Józefa.
Na nieznanej ziemi...
Pod koniec maja 1945 roku ich droga z Kresów na Zachód - wydawało się – dobiegła końca.
Pociąg zatrzymał się na stacji Gorzów. Było gwarno. Było obco. Przed dworcem czekała na repatriantów wojskowa ciężarówka, która przez spalone, wyludnione miasto dowiozła rodzinę do jakiegoś mieszkania, ograbionego i brudnego. Tu przez ponad tydzień oczekiwali na przydział „nowego miejsca do życia". Otrzymali dom i 15 hektarowe gospodarstwo we wsi Ciecierzyce.
Dom w Ciecierzycach zastali zamieszkany przez niemiecką rodzinę, która szykowała się do wyjazdu. Na polach rosło zboże, jednak obory, stajnie i chlewnie były puste. Rodzina niemiecka przyjęła ich z dystansem, ale bez wrogości. „Oni podobnie jak my myśleli, że wyprowadzają się ze swojego domu na chwilę".
Dom był czteropokojowy z dwiema kuchniami. Umownie został między dwie rodziny podzielony. Przez dwa , może trzy tygodnie połowę domu zajmowali osiedleńcy, drugą Niemcy.
Pani Józefa wydobywa z pamięci historię niemieckiej rodziny. „Głową rodziny był starszy pan w wieku ok. 80 lat. Dwóch jego synów pilotów zginęło w czasie wojny. Mieszkał z córką i jej dwójką dzieci, Riną – lat ok. 17 i Albertem lat 9."
Najtrudniej żyło się rodzinie w roku 1945. Nie było jedzenia.Pozostawione przez byłych mieszkańców zapasy ziemniaków szybko się skończyły. Wojsko dowoziło mąkę, z której w piecu ustawionym na podwórku gospodyni piekła chleb. Żołnierze przywozili również mleko. Rodzinę ratowały także paczki z UNRY.
„ Potem przyszły żniwa. Zboże ścinaliśmy sierpem i kosą , a następnie cepami młóciliśmy".
We wrześniu 1945 roku wraca z frontu ojciec Pani Józefy. Zimą otrzymuje z UNRY konia oraz kupuje ( miał rentę wojenną ) drewniany wóz.
We wrześniu tego samego roku do Ciecierzyc przyjeżdża nauczycielka. W dwuklasowej szkole uczy za „kąt do spania i jedzenie".
W 1948 roku Pani Józefa wychodzi za mąż, rodzi trójkę dzieci. W 1956 roku przeprowadza się do Gorzowa - jej mąż , pracownik Zakładów Roszarniczych otrzymuje mieszkanie przyzakładowe – Od tej pory są gorzowianami.
Dwie podróże sentymentalne...
We wczesnych latach 60-tych , Pani Józefa razem z mamą i dwójką swoich dzieci pojechała do Trościańca Wielkiego. Jej rodzinny dom był ruiną. Obok niego ktoś budował nowy. Kościół stał się cerkwią, stawy rybne zostały zasypane, na ich miejscu stały ciągniki i maszyny rolnicze. Nie było cmentarza, na którym pochowana została jej babcia i dziadek. „Znalazłam się w kołchozie,to nie była moja rodzinna wioska"
W latach 80 –tych do Ciecierzyc przyjechał Albert z żoną i dwoma synami. Od 1945 roku mieszkał w Niemczech – wrócił,żeby zobaczyć miejsce swojego urodzenia.
„Rozmawialiśmy z nim po rosyjsku.Opowiadał o sobie i swoim życiu. Mama przyrządziła obiad. Nie żałował, że opuścił Ciecierzyce"
Tytuł wywiadu...
Tytuł pochodzi z piosenki , którą wysiedlani z Trościańca Wielkiego Polacy śpiewali na stacji przed odjazdem pociągu. Pani Góral pamięta ją do dziś. Oto fragment tej pożegnalnej piosenki :
" Już się żegnamy z rodziną wioską i odjeżdżamy
do polskiej ziemi umierać między swoimi
Umierać śmiercią kiedy Bóg każe
Kiedy nam kapłan grzechy zamaże"
Post Scriptum...
...moi Rodzice i dalsza Rodzina z pokolenia przedwojennego już nic mi nie powie... dziś mogę jedynie słuchać innych, a to co zapamiętałam z opowieści rodzinnych już zapisałam, to co opowiadał Tata, jest niepełne, wciąż nie udaje mi się ułożyć Jego historii...w przypadku Mamy jest łatwiej, pozostały po Niej dwie teczki dokumentów i pudełko zdjęć...Jej życie , Jej Ojca, Matki, Sióstr i Brata łatwiej jest mi scalić...
© Meg. Kopiowanie, powielanie, modyfikowanie i wykorzystywanie tekstów autorki w całości bądź we fragmentach, a także fotografii bez zgody autorki bloga zabronione! Niezastosowanie się do powyższego zakazu grozić będzie konsekwencjami prawnymi, które zawarte są w USTAWIE O OCHRONIE PRAW AUTORSKICH : ( Zgodnie z ustawą z 4 lutego 1994 o prawie autorskim i prawach pokrewnych (D.U. 1994/24/83)
Fragmenty mojego świata...
UWAGA
Źródła fotografii ; archiwum rodzinne, zdjęcia własne oraz zdjęcia użyczone mi przez znajomych; Annę, Kurta Mazura, współtowarzyszy moich eskapad : gorzowskiego fotoreportera Bogusława Sacharczuka (bs) , Mariusza oraz brata Toma; wszystkie publikuję na blogu za ich wiedzą i zgodą i zawsze są przeze mnie podpisane! Korzystam także ze zdjęć umieszczonych w Wikipedii i publikuję je z zachowaniem Licencji.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Świetny post!
OdpowiedzUsuńGratuluję!!!
Ciekawy wywiad i ciekawie napisany. Losy wysiedlonych są smutne. Nie wyobrażam sobie abym musiała na czyjś rozkaz opuścić miejsce , gdzie żyje mi się dobrze...
OdpowiedzUsuńJak wiesz Meg moja babcia nie chce opowiadać i w ogóle nie wspomina o latach wojny i latach zaraz po wojnie-:( Próbowałam ją namawiać - nie chce.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane!!!
Miałam jednego dziadka który wspominał stare dzieje. Transport do Polski wagonami jak dla bydląd, głód w trasie, chorobę dziąseł. Wspominał powojenne czasy również ciężkie. Druga strona mojej rodziny milczała w tej kwestii.
OdpowiedzUsuńDobrze robisz, że spisujesz wspomnienia również innych. To nie są bajki.
Mój jeden dziadek pochodził z powiatu Baranowicze, gmina Indura. Babcia z Dzisny.Po wojnie znaleźli się jako przesiedleńcy na Warmii i urodził się im mój tata. Ze strony mamy ; Ukraina. Oni wylądowali w Ełku. Moi rodzice poznali się w pociągu. Tyle tylko wiem. Nie pamiętam żadnych opowiadań. Prawdopodobnie nie mówiło się o tych wydarzeniach w domu. Oboje moi rodzice nie żyją tak jak babcie i dziadkowie. Również nie opowiedzą jak było. Spisywanie takiego rodzaju wspomnień obcych czy swoich jest ważne dla historii - tak myślę. Ludzi z tamtych roczników jest coraz mniej.
OdpowiedzUsuńDlatego ludzie z pokolenia sprzed wojny są silni psychicznie. Życie dało im w kość i uodporniło.
OdpowiedzUsuńMeg - świetny wpis!
Miałam to szczęście,że Babcia opowiedziała mi swoją historię, Mama też wiele pamiętała i ułożyła się z tego ich historia.Piękny post Meg.Świetnie napisany.Pozdrawiam Cię serdecznie
OdpowiedzUsuńTrudne życie nieusłane różami i siła tęsknoty za domem bardzo wielka .Ze strony pani Józefy i Niemca. Nie ma podziałów gdy wchodzi w grę sentyment.
OdpowiedzUsuńBabcia opowiadała. To co opowiadała to masakra. Miała żal, że zmieniono nie pytając o zdanie jej życie!
OdpowiedzUsuńCzyta się bardzo ciekawie. Świetnie piszesz!
OdpowiedzUsuńMoje rodzinne sprawy sprzed wojny są utajnione. Nikt nie ma ochoty o nich mówić. Rodzina została wygnana ze Lwowa i Wilna.
Mogę domyślać się, że w podobny sposób odbywała się ich tułaczka.
Twoje tematy z zakresu historii są niezmiernie wciągające. Wywiad napisałaś prefesjonlany i ciekawy i ku potomności !
OdpowiedzUsuńNiemal każda rodzina na zachodzie Polski posiada genezę "wschodnią". Okrucieństwa wojny i polityków, zaowocowały tułaczką niemal 1/3 populacji naszego kraju ze stanu przed 1945 roku. Ludność naszych dawnych kresów, dziś będących terytoriami Litwy, Białorusi i Ukrainy, z musu zasiedliła nowe miasta i wsie na "Dzikim Zachodzie". Lwowiacy trafili głównie do Wrocławia. Wilnianie osiedlili się w Poznaniu i Gorzowie. W Szczecinie, będącym wówczas "końcem świata", swoje miejsce znalazły polskie rodziny ze Wschodu, wywodzące się z najróżniejszych narodowości - włącznie z polskimi Tatarami.
OdpowiedzUsuńInteresujące te wspomnienia .Moi rodzice także czasem wspominają co przeżyli ich rodzice zwłaszcza gdy leci jakiś film wojenny albo w świeta.
OdpowiedzUsuńMigotek chciałam zauważyć , że ;
OdpowiedzUsuńMoi są z Lwowa i Wilna i nie zasiedlili Poznania, Gorzowa i Wrocławia. Z osiedlaniem według Twojej teorii nie było w 100 procentach tak jak piszesz.
Świetnie wpis Meg!
OdpowiedzUsuńWpadłam z komórki i mam mało znaków na wpis osobistego komentarza - komentarz napiszę później.
Pozdrawiam
Takie wspomnienia są o tyle cenniejsze, że już coraz mniej żyje ludzi z pokolenia pamiętającego tamte wydarzenia.
OdpowiedzUsuńŚwietnie, że Ty słuchasz także obcych ludzi i spisujesz ich życie!
Moi przodkowie po mieczu także byli repatriantami zza Buga. Konkretnie z Ukrainy. Mieli dwa przystanki - napierw środkowa Polska potem północna. Pierwszy dom mieli drewniany na jakiejś zabitej dechami wsi , a drugi już murowany z budynkami gospodarczymi. Dożyli tam starości. Przodkowie mojej mamy byli z dziada pradziada Warszawiakami. Mówiło się w domu o repatriacji, ale nie za wiele. Były dokumenty , zdjęcia i drobiazgi zza Buga. Właściwie nie znam opinii bliskich na temat czy stało się dobrze czy źle, że znaleźli się w Polsce. Nie rozmawiało się na ten temat. Generalnie temat był opowiadany na wyrywki.
OdpowiedzUsuńDobry post Meg!
OdpowiedzUsuńBardzo dobry!
Pozdrawiam!
Meg ciekawa historia. Nie zajmujesz się tylko swoją rodziną i to się ceni. Tak myślę, że za paręnaście lat nie zostanie nikt z wysiedlonych. To kawał naszej polskiej historii, który należy zachować na piśmie. Dużo ludzi spisuje wspomnienia - swoje i nieswoje - dokładasz do nich swoja cegiełkę. Wyrazy szacunku Meg!
OdpowiedzUsuńciekawa historia i wspomnienia:))
OdpowiedzUsuńNa zbliżający się Nowy Rok niechaj Chrystusa siła niepojęta, rozjaśni każdy życia mrok. A gdy zapłoną sztuczne ognie i płynie piękna nutka, idzie Nowy Rok, stary już umyka; więc wzniesiemy puchary, przetańczymy do rana, niech los nam nie szczędzi kawioru i szampana. Oby Nowy Rok byt dla Ciebie najlepszy, żeby przyszły same jasne dni, żeby sny były kolorowe, wieczory pełne nadziei, a poranki beztroskie .Stary rok odchodzi wielkimi krokami, niech więc wszystkie złe chwile zostaną za nami. Nowy niech Ci przyniesie dużo zdrowia, wiele radości a przede wszystkim szczęścia w miłości. Szczęśliwego Nowego Roku!
Masz świetne pióro!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam jednym tchem i choć nie mam w rodzinie repatriantów ze wschodu to jestem pełna uznania dla tych ludzi, którzy od zera musieli zaczynać swoje życie.
Przede wszystkim chcę pogratulować publikacji w mediach. Co do sprawy repatriacji - moi bliscy również są repatriatami a dziadek był dodatkowo pionierem. Dziadek spisał dawno temu swoje wspomnienia na maszynie i chciał je wydać. Zabrakło mu na ten cel środków. Maszynopis jest w posiadaniu jednego ze spadkobierców. Historyka z zawodu. To co opisałaś z życia pani Góral tyczy się wielu naszych rodaków wypędzonych ze wschodu. Zmienne są jedynie szczegóły.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Poruszasz trudne sprawy. Ciekawe, ale trudne.
OdpowiedzUsuńAnnaZ.
Mieszkam na ziemiach zachodnich. Dziadków z gałęzi taty nie pamiętam, ale wiem, że pochodzili z Białorusi, dziadkowie z gałęzi mamy z Ukrainy. Transportem przesiedleńczym przyjechali do Szczecina. Taty matka z ojcem i starszym rodzeństwem najpierw pod Bydgoszcz, potem kiedy dziadek otrzymał pracę w stoczni przywędrowali do Szczecina. Tu urodził się mój tata w 1949 , mama w 1950. Mama miała starszego brata urodzonego na Ukrainie w 1943 roku. Moi rodzice byli nastolatkami gdy się poznali. Poznali się już w Szczecinie. O czasach o których piszesz mówił dziadek. Babunia była bardzo wstrzemięźliwa. Opowiadał o wagonach bydlęcych którymi z jedną praktycznie walizką na osobę podróżowali. Podróż trwała kilka tygodni. Ludzie chorowali. Jeden współtowarzysz zmarł. Wyciągnęli jego ciało na jednej ze stacji i zabrali. Rodzina pojechała dalej sama. Dziadek z babcią nie wrócili nigdy w miejsce swojego urodzenia i młodości. Nie poszczęściło się im tak jak bohaterce Twego opowiadania, ale może i to dobrze? Uniknęli być może rozczarowania.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :))
Ludzie tacy jak Twoi bohaterowie na Ukrainie prześladowani byli za to, że byli Polakami. Gdy przyjechali do Polski, często nazywano ich Ruskimi. Tak naprawdę nigdzie nie byli u siebie.
OdpowiedzUsuńSmutna ta cała historia polskich dziejów i ludzi Bogu ducha winnych. Wyrzucanych z własnych domów i gospodarstw na poniewierkę.Musiało być im ciężko na "nieznanej" ziemi i na pewno mocno tęsknili za tym co zostało im odebrane na zawsze. Nie mogę sobie wyobrazić czegoś takiego!
OdpowiedzUsuńTo historia, której bardzo młodzi nie znają , starsi coś tam wiedzą ale niedokładnie, a najstarsi często potęsknują za Kresami i wspominają. Przykładowo moja teściowa. Była 10 latką kiedy wywieźli ją z Kresów. Opowiadać potrafi jak ją weźmie godzinami.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze Meg, że o tym ważnym aspekcie naszej historii piszesz także na swoimm blogu. Bardzo dobrze!
Pozdrówka Meg!
A my się przejmujemy byle czym. W porównaniu do nich problemy nasze życiowe stają się miałkie
OdpowiedzUsuńZabużanie nie mieli lekkiego życia...
OdpowiedzUsuńGratuluję Ci zdolności pisarskich.
Adela
Niedługo nie będzie komu wspominać. Zostaną tylko takie jak ta notki
OdpowiedzUsuńSamo życie, rodzina mojego męża przyjechała z Białorusi, pozostały im wspomnienia...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Meg jak ja lubię takie historie:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Niestety urodziłem się po wojnie i nie pamiętam tych czasów bo nie mogę ;P Ale moja głowa jest pełna wspomnień jakie słyszałem od mojej babci. Dziadków nie dane było mi poznać. Obaj zgineli w odmętach II Wojny Światowej i nie wiadomo nawet gdzie leżą. Jeden gdzieś na wschodzie a drugi gdzieś we Francji. Jako mały chłopiec siadałem pod piecem i słuchałem opowieści. Do dziś w głowie mam słowa babci : "dla jednych wojna do drugich krowa dojna"
OdpowiedzUsuńRepatriacja, życie w pierwszych latach po wojnie, głód...znam opowiadania członków mojej rodziny i ilekroć do nich powracam czuję wielki żal do koła historii, które niefortunie potoczyło się dla moich najbliższych...Jechali do Polski z nadzieją chociaż ze strachem , a zostali przyjęci w pierwszych latach bardzo niedobrze. Jako RUSCY.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Meg, jak dobrze, ze o tym piszesz - to przecież część naszej historii, nas samych.
OdpowiedzUsuńWarto pamiętać, warto wspominać.
Przeczytałam z dużym zainteresowaniem i czekam na kolejne historie.
ps. Szykuje mi się na wiosnę wyprawa w rodzinne strony mojej mamy i naszych przodków - dawne poznańskie, konińskie, kaliskie... Nie mogę się doczekać!
Trafiłam do Ciebie od Tośki-:)
OdpowiedzUsuńZauważyłam, że masz ciekawe posty historyczne zarówno te o przeszłości jak i wycieczkowe. Bardzo łatwe w zrozumieniu. Zapisuję bloga i będę czytać.
Dziękuję i zapraszam Zielonooka :)
OdpowiedzUsuńAgnieszko, zazdroszczę Ci planowanej wyprawy, mi na razie pozostaje marzenie o podróży w strony rodzinne Moich Rodziców, ba Litwę i Białoruś, to tak daleko...
OdpowiedzUsuń